Rafał Borcz – Adam Organisty

Z przyjemnością wracam do wspomnienia o pierwszym spotkaniu z Rafałem Borczem. Opowiadał o „swoim miejscu”, o miejscu ulubionym (locus amoenus), do którego w każdej wolnej chwili powraca. To wyspa na jeziorze, położonym w Bieszczadach. Daje to artyście możliwość odosobnienia i obcowania tylko z naturą. Jest w tej postawie jakieś romantyczne echo wiary w możliwość odnajdywania tajemnicy naszej natury w dzikiej naturze właśnie. To apoteoza wspaniałości i grozy krajobrazu, wymowniejszego, zdaje się nam sugerować malarz, niż gdziekolwiek indziej. Natura ma przemawiać do wewnętrznie przeżywanego świata, do prostych, powszechnie rozumianych symboli, tajemnych między nimi oddźwięków (correspondences).

Co więcej, w obrazach Rafała Borcza jest coś ze świata zobaczonego. Po pierwsze: obrazu świata „od razu” ujrzanego. Taka możliwość widzenia obrazu nie każdemu artyście jest dana. Niektórzy powolnie, żmudnie dochodzą do ostatecznej wersji opracowywanej kompozycji (por. np. postępowanie Cézanne’a albo Cybisa). Natomiast w przypadku prac Rafała Borcza mamy do czynienia z jednoznacznym, jakby natychmiastowym zapisem. Po drugie, często wizja tego malarza jest wizją widzianą z innej, nieludzkiej perspektywy. Nie dajmy się zwieść, to nie tylko zapis przyrody o fantastycznej kolorystyce – moim zdaniem to zapis stanów duchowych, nie zawsze możliwych do jednoznacznego określenia. Dlatego malarz nierzadko odchodzi od dosłowności w kierunku walorów dekoracyjno-wyrazowych. Odnajdziemy tu zapożyczenia z jakiejś panoramy wspomnień przyrody, wzmocnionej światem imaginowanym. Celowa stylizacja obrazów natury na wzór oniryczny, baśniowy niesie ze sobą głębokie przesłanie. Oto terytorium, miejsce, które zamieszkuje artysta – czy będzie nim chaotyczna, dzika natura w Bieszczadach, czy też blokowisko, na którym obecnie mieszkać musi – zostaje oswojone cichą opowieścią malarską, relacjonowaną, mam wrażenie, w metafizycznym tonie ostatecznym.

Adam Organisty