WYJAZDY I POWROTY
Wszytko zaczyna się w Zatoce Węża. W chłodny, późnojesienny poranek, po przejrzystej wodzie Jeziora Solińskiego płyną łodzie, wypełnione pakunkami i przedmiotami, ale tylko tymi naprawdę niezbędnymi do przeżycia. Wiszącą w powietrzu ciszę zakłócają jedynie plusk wody, krzyk ptaków, szelest liści i traw poruszanych przez wiatr. Po przybiciu do brzegu, wędrowiec przywiązuje łodzie, rozpakowuje ładunek i rozbija namiot. Nieco później rozpali ognisko, przygotuje posiłek, by wreszcie, wieczorem, rozłożyć łóżko polowe na skraju lasu i udać się na spoczynek. Do snu kołysać go będzie szum lasu, pohukiwanie sów, czasem przenikliwe wycie wilczej watahy. Zanim zaśnie, spogląda w rozgwieżdżone niebo. To prawdziwy powrót do natury, jednak myliłby się ten, kto chciałby sądzić, że jest to doświadczenie sielankowe, wyjęte żywcem z romantycznych poematów i poezji. Jeśli to romantyzm, to ten, w którym natura jest potężna, czasem przerażająca, i niezmiennie wskazuje człowiekowi jego prawdziwe miejsce w otaczającym go świecie. Bezmiar nocnego nieba, usianego gwiazdami, przypomina, że jesteśmy tylko pyłem, istniejącym przez chwilę na niewielkiej skale, która mknie z zawrotną prędkością przez otchłań kosmosu. Krzyki ptaków brzmią, jakby gdzieś, głęboko w leśnej gęstwinie, ktoś właśnie popełniał morderstwo ze szczególnym okrucieństwem. Odgłosy przywołujących się wilków, sprawiają, że włosy jeżą się na karku. Tak kończy się dzień pierwszy. Przez następnych kilka miesięcy, zanim wygonią go chłód i zobowiązania zawodowe na krakowskiej Akademii, Rafał Borcz będzie żył w samotności (poza krótkim okresem czasu, gdy odwiedzą go rodzina i przyjaciele), kąpał się w jeziorze, łowił ryby, zbierał leśne owoce i grzyby, napełniał się rzeczywistością, do której tęsknić będzie przez pozostałą część roku. Wyjazdy do Zatoki Węża to jego migracja zwierzęca, dalekie echo wędrówki ludzi pierwotnych, atawistyczny rytuał, który powtarza raz, czasem dwa razy w roku. W czasie, który spędza nad brzegiem Jeziora Solińskiego nie szkicuje, nie odczuwa potrzeby malowania. Wszystko, o czym chciałby malować, jest na miejscu, na wyciągniecie ręki. Obrazy Rafała Borcza powstają z tęsknoty.
Ponad dwadzieścia pięć lat temu odkryłem dla siebie jezioro położone w Bieszczadach, w odludnym i najdzikszym miejscu Polski. Wielkie i urzekająco piękne, otoczone przez las pełen dzikich zwierząt. Brzegi jeziora układają się w skalne urwiska, poprzecinane dziesiątkami głębokich, zacienionych zatok. Jedną z tych zatok, Zatokę Węża, upodobałem sobie szczególnie. To trudno dostępne miejsce, bez drogi dojazdowej, a nawet ścieżki, którą można by było dojść od strony lądu. (…). Stopniowo stawało się ono coraz ważniejszym miejscem w moim życiu. Zacząłem dzielić swoją twórczość na wątki związane z dużym miastem, w którym na co dzień mieszkam i te związane z dziką przyrodą. Obok industrialnych, nokturnowych obrazów, przedstawiających rozświetlone nocą osiedla, tramwaje, autobusy, przystanki i sznury samochodów wypełniających ulice, malowałem także wilki, które tu, w Bieszczadach, nocą podchodziły pod sam obóz, by zawyć głosem całej watahy.
BEZGŁOWA SOWA, ŚPIĄCY WILK
W obrazach Rafała Borcza wilki wędrują stadnie lub pojedynczo po ciemnym, oświetlonym srebrnym światłem księżyca lesie, budząc mieszaninę lęku i współczucia. Nieufne, wychudzone, drżące, patrzą na widza przeszywającym wzrokiem, spoglądają czarnymi oczami, w których kryje się plątanina najbardziej pierwotnych emocji: nieufność wobec obcych, przywiązanie do klanu, potrzeba znalezienia pożywienia, gotowość do walki w obronie stada, strach przed ogniem. Wataha biegnąca przez las jest majestatyczna i budzi mimowolny dreszcz niepokoju u obserwatora. Tajemnicze stworzenia łagodnieją jednak, gdy zapadają w sen. W obrazach Rafała Borcza śpiące wilki pojawiają się często, skulone w kłębek, drzemiące, choć wciąż czujne. Śnią snem głębokim zawsze wtedy, gdy artysta zmaga się z bezsennością. Drobiazgowy, niemal iluzjonistyczny sposób ukazania ich puszystej sierści sprawia, że stają się przez chwilę mniej obce i groźne, jakby bliższe człowiekowi, który odruchowo pragnie zanurzyć dłoń w ich miękkim futrze.
W Bieszczadach zwierzęta głównie się słyszy, rzadko między drzewami można dostrzec przebiegającego jelonka lub sarnę. Dźwięki lasu pobudzają wyobraźnię malarza i stanowią pierwszy impuls do namalowania obrazu. Aby studiować anatomię zwierząt, artysta odwiedza ZOO. Podczas jednej z wizyt, jego uwagę przykuła sowa, która spoglądała w górę w ten sposób, że z perspektywy widza wyglądała na pozbawioną głowy. Rafał Borcz przeniósł ten widok na powierzchnię płótna, umieszczając ją w znanym mu bieszczadzkim środowisku. Oto bezgłowa sowa, której brak najważniejszej części ciała: tej, w której mieści się przypisywany jej intelekt i wyśmienity wzrok. Forma doskonała, czysta i dostojna, choć pozbawiona funkcjonalności i sprzeczna z prawami logiki i natury. Artysta nie maluje konkretnego gatunku zwierząt, nie skupia się na mistrzowskim oddaniu anatomii przedstawicieli świata fauny. Rafał Borcz kreuje sztuczną rzeczywistość, choć jej korzenie tkwią w obserwacji świata go otaczającego. Odchodzenie od fotograficznego realizmu, odrealnianie przedstawionych motywów powoduje, że malarz jest w stanie przedstawić głębszą, bardziej ogólna prawdę o istocie, naturze zwierzęcia. Artysta maluje sowy i wilki pragnąc, abyśmy przez chwilę poczuli się jak one. Chce uświadomić nam, że przecież i my wciąż mamy kły i sierść. Aby w pełni zrozumieć malarstwo Rafała Borcza, musimy dokonać bardzo trudnej sztuki wyjścia poza antropocentryczny sposób widzenia świata. To właśnie zwierzęta, jako część większego świata natury, stanowią punkt odniesienia, do którego powinien porównywać się człowiek. Jesteśmy częścią fauny. Nie istnieją cechy wyłącznie ludzkie. Empatia, współczucie i altruizm, którymi tak bardzo się szczycimy – one też pojawiają się w świecie zwierząt. Oczywiście, niektóre z tych cech (np. empatia) rozwinęły się u nas zdecydowanie mocniej niż u innych stworzeń, potrafimy odczuwać współczucie wobec innych gatunków, ale prawda, jest taka, że jesteśmy bardziej podobni do zwierząt, niż chcemy sami przed sobą przyznać.
Odniesienia do świata natury, motywy wilków i innych dzikich zwierząt pojawiały się w twórczości Rafała Borcza właściwie od zawsze. Malarz, wychowany w pobliżu lasu, od kiedy pamięta odczuwał w sobie głęboko zakorzenioną potrzebę przebywania w bliskości natury. W liceum plastycznym spędzał godziny przed wypchanym wilkiem, tworząc kolejne szkice i rysunki. Dziś wznosi makiety lasu, ustawia w nich rzeźby wilków, by móc spoglądać na nie z różnych perspektyw, stanąć pomiędzy nimi, poczuć się częścią stada. Dopiero po latach, ten wewnętrzny imperatyw stał się dla niego bardziej zrozumiały. Egzystujemy w świecie, który nieustannie bombarduje człowieka informacjami, wymagając od nas odbierania wielu bodźców w krótkim czasie, podczas gdy nasze postrzeganie świata, rozumienie kraju / regionu / terytorium, wybór ludzi, którymi się otaczamy, to w jaki sposób reagujemy na obcych mają swoje korzenie jeszcze w czasach prehistorycznych. Żyjemy w nowej, globalnej rzeczywistości, podczas gdy emocjonalnie wciąż tkwimy w jaskiniach. Stąd bierze się w nas potrzeba uspokojenia rytmu życia, powrotu na łono natury, odnalezienia enklawy. Wierzę, że podobną rolę spełnia w naszym życiu sztuka. Twórczość artystyczna wyewoluowała w człowieku, by pomóc mu zrozumieć i oswoić otaczający go świat. Sztuka łagodzi dysonans poznawczy wobec rzeczywistości pełnej bodźców. To w niej odnajdują miejsce spotkania: nasz rozwinięty intelekt i nasza atawistyczna emocjonalność.
WIZJA ŚWIATA
Rafał Borcz doskonale pamięta datę, która rozpoczęła nowy rozdział w jego twórczości. Kilka dni przed Sylwestrem roku 2009, udał się w pierwszą samotną podróż do Zatoki Węża, która zmieniła go na zawsze. Od tamtej pory zaczęły powstawać ascetyczne, wyciszone krajobrazy z olchami, które maluje do dziś. Jezioro zasnuwa mgła, powietrze jest gęste. Zachodzące lub wschodzące słońce odbija się w wodzie. Piony cienkich, delikatnych drzew spotykają się z poziomami horyzontu i linii brzegowej. Krajobraz tchnie ciszą, spokojem, wymaga skupionego odbioru, wzbudza w widzu melancholię i niezrozumiałą tęsknotę za czymś nieokreślonym. To świat zatopiony w szarościach. Bardzo interesuje mnie zjawiskowość świata, jego zmienność atmosferyczna. Fascynują mnie zmiany pór roku. Szczególnie inspirujący czas to przełom jesieni i zimy lub zimy i wiosny. To moment zasypiania lub tuż przed obudzeniem. Każda pora roku, w swojej pełni, ma w sobie pewną przesadę, zbyt oczywistą ostrość koloru. Przedwiośnie i późna jesień są wyciszone, pozbawione nasyconych barw. W tym kryje się ich subtelne piękno. Lubię ten moment, gdy kolor blaknie. Z tego samego powodu fascynuje mnie również granica między dniem i nocą. Najbardziej cenię te obrazy, w których widać obie pory doby – rozgwieżdżone, ciemne niebo, a w strefie horyzontu wciąż błyszczy światło dnia…
Niezwykle misterne linie, którymi malarz kreśli sylwetki drzew i gałęzi rozwidlają się, rozchodzą w różne strony, stają się coraz cieńsze, aż w końcu zaczynają przypominać pajęczynę lub siatkę spękań na szkle. Dokładne przyjrzenie się im z bliska może dać widzowi wyobrażenie o sposobie pracy artysty. Rafał Borcz maluje powoli. Zanim powstanie obraz, tworzy dziesiątki szkiców i rysunkowych kompilacji. Dopiero wtedy, gdy jest zadowolony z wyłaniającej się kompozycji, przenosi ją na małe płótno, które nadal traktuje w kategoriach projektu. Dużo później rozpoczyna prace nad właściwym, dużym formatem. Artysta starannie i z dbałością o najdrobniejszy szczegół maluje finezyjne układy linii, bo wierzy, że zwłaszcza w przypadku malarstwa minimalistycznego, malarstwa ciszy, detal musi odznaczać się wyjątkową subtelnością i precyzją opracowania, aby przykuć uwagę widza i nie pozwolić mu na nudę. Używa więc najcieńszych pędzelków 10/0, nakłada laserunki a potem znów, od nowa, kreśli kolejne gałązki. Ten cykl powtarza się wielokrotnie. Dlatego, choć na malowanie poświęca cały swój wolny czas, płócien powstaje niewiele.
Obrazy Rafała Borcza kryją w sobie specyficzny dualizm. To malarstwo faktu i wizji. Faktu – bo pojawiające się w nich motywy, tematy, formy i kolory wynikają z obserwacji i interakcji ze światem w którym przebywa. Przedstawia rzeczywistą linię brzegową Jeziora Solińskiego, maluje wilki i sowy, bo to zwierzęta, które żyją w pobliżu jego obozowiska, nocne niebo z jego obrazów usiane jest migającymi gwiazdami, bo taki właśnie widok widzi co wieczór przed zaśnięciem. Nawet ta melancholijna, nieziemska szarość ma swoje źródło w zamglonych, chłodnych porankach, których doświadcza codziennie w Zatoce Węża. Jednak Rafał Borcz nie podróżuje do swojej enklawy w poszukiwaniu inspiracji. Przez całe życie nosi w sobie swoją własną wizję świata, którą pragnie podzielić się z innymi. Podczas szkiców przygotowawczych do obrazu wielokrotnie przekształca zapamiętane sylwetki drzew, przesuwa je, dodaje lub odejmuje, zmienia porę dnia, kadruje linię brzegową. Aranżuje rzeczywistość świata go otaczającego, tak, by najpełniej wyrażała to, co kryje się pod jego powiekami. Od zawsze czuję, że, pewnie jak każdy z nas, przechowuję w sobie jakąś wizję świata, indywidualną, niepowtarzalną i bardzo chcę ją ukazać. Niektórym ludziom wystarczy tylko przeżywanie, odbieranie otaczającej ich rzeczywistości. Ja wciąż odczuwam nieodpartą potrzebę aby ten świat sfotografować, namalować i móc podzielić się powstałym wyobrażeniem z innymi. Moje malarstwo nigdy nie miało być impresjonistycznym zapisem mijającej bezpowrotnie chwili. Krajobraz z płótna jest nośnikiem mojej osobistej wizji świata, wypadkową uczuć, przeżyć i doświadczeń, jakie wyniosłem z pobytu w danym miejscu. Mam w sobie wewnętrzny imperatyw, który każe mi malować, bo to dociera do ludzi. Wierzę, że malarstwo nigdy nie umrze – bo zawsze będziemy szczególnie cenić ślad ręki drugiego człowieka.